Kanałem Augustowskim, Biebrzą i Narwią do Wisły

„Narew jest rzeką typowo nizinną. Na pewnych odcinkach płynie wśród starych, wysokopiennych drzew, rezerwatów leśnych, na innych rozlewa się szeroko wśród mokradeł, mając brzegi niedostępne i ze względu na trzęsawiska bardzo niebezpieczne. W górnej swej partii, aż za Tykocin, rzeka rozgałęzia się w liczne odnogi, tworząc niezliczone, błotniste, nieraz pływające, porosłe sitowiem, trzciną i tatarakiem oraz trawą kępy, jakby wyspy dające schronienie w swych matecznikach dzikim kaczkom, bekasom, perkozom, kulikom, nieruchomo czuwający, czaplom, majestatycznie spacerującym bocianom.  Niżej Suraża i przed Tykocinem rzeka rozgałęzia się w tak liczne odnogi, że nieraz niełatwo z nich znaleźć drogę na główny szlak. Prawie do m. Łomży spotykamy brzegi otoczone mokradłami, jednak rozwidleń rzeki jest coraz mniej. Od Nowogrodu Łomżyńskiego Narew płynie jednolitym korytem, rzadko rozlewając się szerzej, posiada już nieliczne łachy i wyspy. W tej części brzegi wznoszą się nieraz wysoko, tworząc malownicze, piaszczyste urwiska. Na szlaku Narwi spotykamy jeszcze dość liczne zabytki historyczne, choć miasta i osiedla tych ziem w czasie wojen ostatnich stuleci doznawały wyjątkowych zniszczeń i spustoszeń.” Bronisław Jastrzębski, 1960 r.

Kanałem Augustowskim, Biebrzą i Narwią do Nowogrodu (ujście Pisy): zakazana droga wodna

Przedostatni nieprzepłynięty jeszcze odcinek na mojej Mapie Polskich Dróg Wodnych to droga wodna łącząca Augustów z Nowogrodem. – Odcinek od Nowogrodu (od Węgorzewa przez Nowogród) do Zalewu Zegrzyńskiego był pierwszym odcinkiem, który pokonałem kilka lat temu rozpoczynając plan pokonania wszystkich dróg wodnych w Polsce.

Na przygotowania jak zwykle nie było wiele czasu. Mapę wyrwałem z atlasu samochodowego, zabrałem gps, kilka baterii, namiot, śpiwór i niezastąpione kabanosy.

Rewolucja energetyczna na wodzie

Zdecydowałem się pokonać trasę pontonem. Uzbroiłem go w silnik spalinowy oraz w silnik elektryczny. Kolega dorzucił dwa wielkie i ciężkie akumulatory z ciężarówek.

Silnik elektryczny ma swoje wady i zalety: jest zasadniczo lżejszy od spalinowego, jest cichy. Jak się jednak okazało, problemem są akumulatory: tradycyjne akumulatory (o czym się przekonaliśmy) nie dają odpowiedniej mocy w sytuacji gdy wieje „w-mordę-wind”, szybko się wyczerpują (po ok. 4 godzinach/ok. 12km wolnego płynięcia z nurtem rzeki), są koszmarnie ciężkie (nasze ważyły po ponad 40kg każdy!) i zajmują bardzo dużo miejsca w kokpicie (tyle co paliwo na ok. 400km). Podobno są w sprzedaży wydajniejsze akumulatory. Są jednak bardzo drogie – kosztują tyle co nowy małolitrażowy samochód. Myślę jednak, że silniki elektryczne, lżejsze i tańsze oraz bardziej wydajne akumulatory, a także gniazdka elektryczne w marinach i w knajpach nadrzecznych są przyszłością dla wodniaków. Cisza na wodzie jest wartością podstawową podczas podróżowania drogami wodnymi.

Polski bajzel legislacyjny

Zaplanowana trasa jest oznaczona w polskich przepisach o żegludze śródlądowej jako normalna droga wodna. Jest też odpowiednio sklasyfikowana i jest też właściwie oznakowana. W okolicach Goniądza o szóstej rano dowiadujemy się jednak od strażników, że wprawdzie mamy rację twierdząc, że legalnie płyniemy drogą wodną. Jest jednak jeszcze drugi przepis znajdujący się w innym, niszowym akcie prawnym zakazujący poruszania się po części tej drogi wodnej na silnikach, także na cichym silniku elektrycznym, oraz wprowadzający całkowity zakaz wstępu na jeszcze inną część tejże drogi. I z punktu widzenia tego przepisu już legalnie nie podróżujemy.

Żeby było ciekawie, od samego początku szlaku, na każdej śluzie znajduje się piękna mapa i opis całej drogi wodnej. Nigdzie nie ma wzmianki o ograniczeniach!

Także na samej drodze wodnej znajdujemy pełno znaków wodnych z załącznika o oznaczeniach na drogach wodnych. Nigdzie nie ma jednak wzmianki o tym, że nie wolno płynąć na silniku elektrycznym. Strażnicy twierdzą, że od mostu w Goniądzu obowiązuje całkowity zakaz wstępu do strefy ochronnej – brak jednak jakiegokolwiek zakazu na moście, przed mostem. Kochający przyrodę i ciszę wodniak płynie cichutko na silniku elektrycznym. Niestety popełnia kardynalny błąd, ponieważ zaniedbuje codziennie lekturę Dziennika Ustaw i Dzienników Urzędowych poszczególnych urzędów. Naiwny wpada o świcie w łapy strażników.

Antyprzyrodnicza straż parku

Ponton napędzany silnikiem elektrycznym sunie cichutko po rzece. Jest świt. Wokoło słychać śpiew ptaków. Bataliony, czaple, boćki, żurawie, cała masa drapieżników. Nagle z szuwarów zza zakola wypływa wielka łódź napędzana ordynarnie głośnym silnikiem spalinowym. Koniec ciszy, koniec śpiewu ptaków. Dwóch chamów każe nam się zatrzymać. Przedstawiają się, że są strażnikami parku. Na „dzień dobry” zapowiadają, że rekwirują silnik elektryczny, na którym cichutko płyniemy oraz zawieszony na pawęży silnik spalinowy – odłączony od benzyny. Ten ostatni spodobał im się, ponieważ ma skuteczną ochronę przed wodorostami – zapowiedzieli, że po wyjaśnieniu sprawy oddadzą nam swój silnik zamiast naszego.

Roześmiałem się i odpowiedziałem, że cieszę się, że nadużywają swoich uprawnień (nadużywają, ponieważ półanalfabeci nie mają uprawnień zarezerwowanych dla policji i innych służb państwowych).

Gdy na samym początku pogawędki pokazałem ich głośny silnik, odszczekali krótko, że „komu wolno, temu wolno”. Pochwalili się później, że park ma jeszcze większe i o wiele głośniejsze silniki spalinowe do łodzi.

Po chwili dowiadujemy się, że dostajemy srogi mandat. Gdy odpowiadam im, że go na pewno nie przyjmiemy i że chętnie pofatygujemy się do sądu, rura im zmiękła. Poradzili nam, byśmy zapytali dyrektora o zgodę na wpłynięcie w strefę zakazaną, ale zgody i tak nie dostaniemy.

Przyznały spoczciwiałe po kilku minutach chłopaki, że obowiązujący zakaz pływania na silnikach elektrycznych jest bezsensowny. Pożegnaliśmy ich i popłynęliśmy w dół rzeki.

Po kilkuset metrach, tuż przed zakazaną strefą ochronną  stanęliśmy przed dylematem: pytać o zgodę dyrektora parku wiedząc od strażników, że jej nie otrzymamy, czy kontynuować wyprawę w dół rzeki zgodnie z planem i zgodnie z przepisem o drogach wodnych. Decyzja była szybka: kontynuować!

Warto było włóczyć się meandrującą Biebrzą wśród przepastnych bagien. Towarzyszyły nam miliony ptaków. Na trasie spotkaliśmy sześć łosi: jednego żywego i pięć martwych. Woda była bardzo wysoka, miesiąc temu leżał tu jeszcze śnieg. Biedaczyska przyszły nad rzekę, ugrzęzły w bagnisku i już nigdy nie wyszły z błota. Konały z głodu i wycieńczenia. Pracownicy parku wolą denerwować nielicznych przybyszów, niż w trudnym okresie chronić zwierzaki przed śmiercią, pomagać im wydostać się z pułapki. Mając na względzie liczebność populacji łosi w Polsce, podczas tego jednego dnia widzieliśmy śmierć jednego procenta całej populacji! Ciekaw jestem, czy władze parku wiedzą o tragedii tych rzadkich zwierząt, do których ochrony zostały powołane.

W połowie zamkniętej strefy ochronnej oczom naszym ukazał się wesoły widoczek: oto pracownik parku w mundurku służbowym po fajrancie w najlepsze łowił sobie ryby przy pomocy kilku wędek. Tak oto przekonaliśmy się, czemu służy park narodowy: spokojowi ludzi, którzy mają do niego dostęp!

Trudno jest pogodzić interes ochrony przyrody z pasją podróżniczą oraz z istniejącą drogą wodną. Wydaje mi się, że złotym środkiem byłoby zezwolenie na poruszanie się po parku na wiosłach lub na silniku elektrycznym po ściśle wyznaczonej i oznaczonej drodze wodnej (ona istnieje!). Fajnie by było, gdyby strażnicy swoim postępowaniem i sprzętem (hałaśliwe silniki spalinowe, których używają, są groteską) dawali przybyszom najlepszy przykład poszanowania przyrody i ciszy. 

Polskie drogi wodne są zamknięte!

Wyznaczone w przepisach drogi wodne są pozamykane: na Wiśle pod Krakowem od dziesięcioleci straszy sucha śluza, przez którą można przepłynąć przez kilka dni w  roku, na Kanale Oberlandzkim przez kilka lat trwa remont śluz i jest zamknięty dla ruchu turystycznego. Na Wielkiej Pętli Wielkopolski tuż za Koninem pierwsza śluza jest w remoncie i już któryś sezon z rzędu pętli nie sposób zamknąć bez przewożenia łodzi. Na drugiej śluzie za Augustowem dowiadujemy się, że mamy dwie opcje: albo wykonamy karkołomny skok na pontonie z wysokiego jazu (kilka tygodni temu skończył się śmiercią dwóch osób) albo przeniesiemy ekwipunek. Robotnicy remontujący (remont trwa cały sezon!) śluzę za „flaszkę” ochoczo przenieśli ponton na drugą stronę. Mają zapewnioną robotę na cały sezon (pracodawcą jest zapewne RZGW lub firma, która wygrała przetarg na remont). Mają też zapewnioną „fuchę” przez całe lato (zleceniodawcą są wodniacy, dla których nie przygotowano nawet dogodnego miejsca na przenoskę). Zastanawiam się, czy nie warto przeprowadzać remontu większą ekipą, tak by nie blokował na wiele miesięcy lub wręcz na wiele lat dróg wodnych, na których nie da się zorganizować objazdu. Po doświadczeniach zebranych po przepłynięciu wszystkich polskich dróg wodnych dochodzę do przekonania, że przyczyną ich utrzymywania nie jest na pewno ruch na nich, a już na pewno nie ruch turystyczny. A może by tak wpisać do ustawy prawo wodne nowy artykuł pierwszy, który w sposób jasny ureguluje kwestię dróg wodnych w Polsce? Warto tam może napisać, że drogi wodne w Polsce nie służą przemieszczaniu się oraz że nie nadają się do przemieszczania się jakąkolwiek jednostką pływającą. Taka jest prawda.

Komary i ludzie nieskażeni cywilizacją

Pokonana droga wodna jest najpiękniejszą ze wszystkich polskich dróg wodnych. Nie przeszkadzają komary, które w dzień grasują w ocienionych miejscach, a wieczorem i rano chcą człowieka zjeść żywcem. Przyroda jest dzika, ludzie nieskażeni komercyjną cywilizacją. Oto wieczorem na jednym z biwaków przyszedł zamienić z nami słowo młody człowiek. Po krótkiej rozmowie zaproponował nam, że przez noc podładuje nam akumulatory do silnika elektrycznego. Gdy mu powiedzieliśmy, że wypływamy o czwartej nad ranem, powiedział, że nie ma problemu – dostarczy je skoro świt. Zataszczył je do swojego małego samochodu i rano z uśmiechem na twarzy przywiózł naładowane.